czwartek, 5 listopada 2009

hou hou hou!!

puk puk, to ja, ten od bloga i roweru. przenoszę się realnie i wirtualnie, więc na dalszy ciąg życiowych opowieści zapraszam na: http://grelus.wordpress.com/

nara!

wtorek, 8 września 2009

po drugiej stronie konca

no i masz...mial byc koniec, a tu nic z tego. dzieki za wpisy. fajnie ze wam sie podobalo. narazie nie planuje nic nastepnego. szary zywot sie otwiera przede mna, kariera i te sprawy. jezeli juz za rok gdzies sie wybiore, to napewno bedzie to krotki wypadzik a nie 2-miesieczna wyprawa niestety. nie zamierzam wbijac sie w kariere zawodowego podroznika :-). najwieksze prawdopodobienstwo uslyszenia i przeczytania o (potencjalnym) nastepnym wypadzie powinno byc na 'polskiej stronie grelusa' wiec jezeli raz na ruski rok sprawdzicie ta lokalizacje, to nic sie nie stanie ;-)

pare dni po powrocie jestem rozchwytywany przez media hehe, gwiazda, bohater galaktyki! bedzie artykul w Glosie Koszalinskim, Miescie, Prestizu, no i nagranie w Radiu Koszalin. Na stronie www.gk24.pl mozecie sobie mnie poogladac :-) (i jak zwykle na tej stronie, poczytac durne komentarze)

kto jest z koszalina, lub chce go odwiedzic ;-) moze miec powod w postaci jakiegos publicznego pokazu zdjec, jak cos sie wykluje to jeszcze poinformuje na tym blogu

to tyle nowosci

niedziela, 6 września 2009

permanentna saturacja

czesc wszystkim czytaczom! i znow dosc dluga przerwa byla, zapewniam, ze w tym czasie sie nic ciekawego nie dzialo ;-). ale przynajmniej w tej chwili mam dostep do komputera i troche czasu, wiec moge sie rozpisac

musze powiedziec, ze Dania mnie troche zaskoczyla gorkami. Myslalem ze to zupelnie plaski kraj (moze podswiadomie podciagam go pod Holandie?) a tym czasem teren jest lekkko pofaldowany, zupelnie nie meczaco (no nic dziwnego, po przejechaniu norwegii) a akurat na tyle, zeby stworzyc perspektywe, dodac krajobrazowi troche przestrzeni,no i nie zanudzic na smierc. Bo jednak jest to kraj rolniczy, i w krajobrazie dominuja pola, i pola, i pola...

jedzie sie przez Danie calkiem przyjemnie, czesto przy glowniejszych drogach ciagna sie sciezki rowerowe (nie mowiac o miasteczkach bo to oczywiste ze tam sa wszedzie). dochodze tu do pewnego zgrzytu, ale moze jednak od poczatku? w teleekspresowym skrocie co sie dzialo przez ostatnie kilka dni:

sroda (wtedy pisalem do was ostatni raz): jade 'zolta' idaca ciagle na poludnie, oczywiscie od kiedy wyladowalem w Danii wieje silny poludniowy wiatr (z wariacjami wschodnio-zachodnimi). Jak czesto wieje poludniowy wiatr?! musi wiac wtedy kiedy jade na poludnie?! w rezultacie postanawiam (nudna halasliwa droga i wiatr) odbic na wschod, zobaczyc jak wyglada wybrzeze (chyba juz) Baltyku. Caly dzien lawiruje miedzy ogromnymi chmurami zrzucajacymi deszcz. wieczorem jedna mnie dopada, i choc nocleg rozbijam bezdeszczowo i calkiem milo 100m od szumiacego morza (plazy nie ma, pastwiska schodza prosto do wody jak w jeziorze) to jednak wszystko wilgotne. pikny zachod slonca, ktory na zdjeciu wyglada jak mokra szmata do podlogi...wieksza czesc nocy pada

czwartek: ranek ladny pozwala zwinac oboz jednak nie ujezdzam nawet 500m jak zaczyna kropic. powoli przeradza sie to w ulewe. tym razem ciagla, bez szans na przeczekanie. droga ktora jade staje sie tez coraz ruchliwsza, i wieje bez przerwy ten silny poludniowy wiatr. po 2h jazdy w butach bagno, zimno i mokro. caly czas leje. Wyjezdzam z miasteczka Hadsund. Po drodze wala bez przerwy tiry, z nieba woda leje sie kublami, koszmar. Dluzej tak nie moge, skrecam w boczna droge, mimo, ze wedlug mojej mapy oznacza to nadlozenie drogi. Kieruje sie do malego miasteczka Farup, w nadzieji na jakis krotki skok pociagiem (ktory podniesie mi morale i wyniesie z tej ogromnej deszczowej chmury)

Farup, chyba nikt tu juz nie pamieta czasow kiedy zatrzymywaly sie tu pociagi. Aaaaa! Oznacza to kolejne 20km do Randers (w deszczu oczywiscie), gdybym nie skrecil na poczatku, bylbym w Randers ze 2h wczesniej, i ze 20km wczesniej, a dokladnie tak samo przesaturowany

Stoje przed panem w kasie biletowej, moj palec opada coraz nizej na mapie i slysze cene biletu. Plan jest taki: przeskoczyc do miasteczka Fredericia, lezacego przy przesmyku oddzielajacym male dunskie wyspy od kontynentu. Licze ze nastepny dzien przyniesie choc mala zmiane pogody, mniej wiatru i deszczu.

Pociag jedzie jakies 2,5h. Patrze przez okno jak zahipnotyzowany. Nie wiem, czy ten pociag jedzie tak szybko, czy ja sie kapletnie odzywyczailem juz od takich predkosci. Po chwili na niebie pojawiaja sie niebieski, sloneczko i chmurki. Optymistycznie. Gryze sie, ze moze za latwo sie poddalem? Ha! nie ma tak dobrze. Gry wysiadam w Fredericia, zmierzcha juz, a poteguja to ciezkie chmury i strugi ulewnego deszczu. Zanim wyjezdzam z miasteczka jestem caly przemoczony (w butach znow bagno, efekt godzinnego suszenia w dworcowej toalecie znika szybko, jak kamien w wodzie)

piatek: cala noc leje, nie moge nawet oddac porannego sika. Jestem juz w takim stanie, ze (w innych okolicznosciach calkiem mily) halas deszczu na tropiku wywoluje u mnie ostra psychoze. to jest moment decyzji,

albo zapuszczam sie na poludniowy wschod, na wyspy, prac pod ciagle poludniowy wiatr i deszcz, lub pakuje sie w pociag...

...wygrywa pociag. i chyba to dobra decyzja, caly piatek pada deszcz, wieczorem jestem na granicy niemiecko/dunskiej (historycznej oczywiscie) w nocy non-stop deszcz. rano w sobote ostatnie 10km do stacji we Flensburgu pokonuje w deszczu. Dalej pakuje sie w niemiecki pociag i przed 19 jestem w Szczecinie, a przed 23 wysiadam na dworcu w Koszalinie. i co? i koniec...

..chyba jeszcze do mnie nie dotarlo ze to juz koniec. tak szybko to poszlo. musze powiedziec ze ciagle pojawia sie mysl, ze moze moglem przeczekac, ale latwo tak myslec siedzac wygodnie w cieplym i suchym. podjezdzajac do domu znajoma ulica pomyslalem, ze przeciez bylem 3000km od tego miejsca, ale jakos nie czuje tego wogole, zupelnie jak bym wracal z tygodniowej wycieczki. to moze oznaczac, ze bylo fajnie, no i BYLO FAJNIE! nie bede sie rozpisywal, szkoda czasu na podsumowania (zabieram sie za pranie), co bylo ciekawego do napisania, pisalem w czasie podrozy. podsumowania to juz jakies wydumane filozofie sa zwykle. pozdrawiam i fajnie, ze ze mna przemierzaliscie te kilometry. Blog oficjalnie zamykam. W codziennym zyciu nie jestem typem bloggera :-) ponizej pare fotek (nie ma ich duzo bo aparat caly czas lezal zapakowany w torbie), gesi odlatuja juz do cieplych krajow, przyklad dunskiej architektury ;-) i idealne zakonczenie, przed urzedem pocztowym we flensburgu....nara!







środa, 2 września 2009

no i oczywiscie za morzem, a wlasciwie to juz po naszej stronie

prom to ja niewiem, czy lubie czy nie, czlowiek taki rozwalony po nim zawsze. Tym razem jeszcze sobie doladowalem tanimi parowkami, ktore przez cala prawie 4h podroz mi hustaly w zoladku (troche tez stateczek kolysal, ale to duuza krypa byla, taka na 9 pokladow)

tak stoisz na nabrzezu, i patrzysz jak samochody (i tiry) wyjezdzaja...no bite 40minut wyjezdzaly, niewierzysz jak to wszystko sie tam w srodku zmiesci?! a do tego jeszcze moj rower i ja!




a tu jestem! wreszcie biblioteka (w centrum handlowym :-) komputerek szybki i caly do dyspozycji, pelno multimediow, jasno i kolorowo. Mozna sobie posiedziec na DSR Eamesow, normalnie 'Odyseja Kosmiczna 2001'
mam nadzieje ze tak juz zawsze bedzie latwo, tylko nie liczcie juz na zadne fiordy i gorzyska, teraz beda wiatraki i inne cudaki, wiec do uslyszenia!

za gorami, za lasami...

po rallarwegen to mniejwiecej wiecie, pogoda raz tak, raz siak, zimno i srednio-przyjemnie. widoczki coraz bardziej lagodne...


na tych terenach kazdy za punkt honoru uznaje miec taki spichlerzyk, takiego maja fisia chyba, wszyedzie stoja i czesto sa bardziej wymuskane niz domy ich gospodarzy. a czasem to wszystko wokolo jest jak ten spichlerzyk, nawet domki dla ptakow


jak juz pisalem na plaskowyzu zimno i nieprzyjemnie, ciekawy jest efekt (bo jak to mam nazwac) jaki sie tworzy na horyzoncie. Chmury schodza tak dziwnie stromo w dol, po prostu jest cos nie tak, ciezko to wytlumaczyc, moze na zdjeciu troche widac.



przejezdzam tylko u wylotu doliny w ktorej znajduje sie Rjukan i nieopodal zaklady chemiczne z cala to historia ciezkiej wody. Ogladam tylko przemyslowa linie kolejowa, ktorej czescia jest prom kolejowy. Wagoniki wjezdzaly na prom i plynely dalej fiordem na poludnie do blizniaczej stacji...a ponizej moja kolacja :)

po drodze troche starej architekturki...



no i oczywiscie fajny skrot o ktorym juz pisalem, a ktory uratowal moj humor tego dnia. Dalej koniki ciekawskie (az za bardzo ciekawskie) :)



dawno, dawno temu

ojej, zsam sobie musze przypomniec co gdzie i kiedy...tak dawno to juz, odlegle, a przeciez to tylko kilka dni. na poczatek pare zdjec z przeprawy gorska droga do Aurland. Piekne gory wokolo, ale juz wtedy zaczely sie problemy z pogoda. Po prostu bylo zimno i wietrznie na szczycie. A przelecze w norwegii to nie takie, jak by to nazwa wskazywala. Tu zwykle sie wjezdza na jakies 1000-1200m po czym jedzie z 15-20km na tej wysokosci i dopiero jest zjazd. W kazdym razie przez te 15-20km ( =1,5h jazdy) czlowiek zdazy zmarznac i czesto zmoknac.

I znow powtarza sie scenariusz, najpierw wydawalo mi sie ze trollstigen to WOW, pozniej Geiranger, a wszystko to przebil zjazd do Aurland. To co droga zdobywala przez 20km ostrego podjazdu (ostatni bieg i na stojaco, ale moze zmeczony juz jestem) oddala na odcinku podobnym ale w linii prostej to moze z 5-6km, tak to wszystko pozwijane w serpentyny. Samo miasteczko Aurland wydaje sie jeszcze bardziej otoczone przez gory niz Geiranger.

Na samym poczatku oczywiscie przychodzi chmura, i pierwsza czesc zjazdu pokonuje w totalnej ulewie (przy 50km/h to srednio fajne uczucie), gdzies w polowie natrafiam na punkt widokowy. Jeden z tych nowych, swiezo zaprojektowanych. Duzo ich powstaje w Norwegii, sa fajnie zaprojektowane, ciekawie wpisujac sie w otoczenie, moze nawet swoja architektura wzbogacajac miejsce. Ze zdziwieniem odkrywam, ze znam juz to miejsce ze zdjeci z pewnej ksiazki pewnej Atyde ktora pozdrawiam! Rzeczywistosc 100-krotnie przebija ksiazkowe (i moje) zdjecia. Punktem centralnym jest cos w rodzaju pomostu-skoczni(?) wywinientym w dol w przepasc (PRZEPASC) i zakonczonym jedynie szyba, w dodatku szyba pochylona tak, ze mozna sie na niej polozyc i wychylic poza krawedz...coz, dla mnie punktem centralnym byla toaleta, a wlasciwie suszarka do rak w niej obecna.

A wiec po sporej chwili spedzonej w toalecie na suszeniu wlasciwie wszystkiego, chmury sie troche rozwialy, ukazujac przepiekny osnuty mgla wilgoci fiord. Dalsza droga w dol to niekonczace sie zwitki serpentyny przyklejonej do zbocza. Droga miejscami ma szerokosc ledwie jednego samochodu z miejscami gdzie mozna sie wyminac. I tak docieram do Aurland, a po dalszych 10km do Flam, gdzie zaczyna sie Rallarvegen...









I znow wrzucony w turystyczna sieczke, kup, kup, kup, kup...brrr. Punktem centralnym jest oczywiscie stacja kolejowa z pociagiem, ktory ostro sie wbija w gory. Niestety 12km-owa przejazdzka kosztuje 160zl, wiec daruje sobie ta przyjemnosc, i postanawiam zdobyc rallarvegen w calosci...
Tu tez ostatni raz widze sie z Tomem, ktory od kilku dni zarzeka sie, ze rusza do Oslo, tymczasem ciagle przeczekuje na mnie (juz mnie to nawet zaczynalo draznic, bo chyba lepiej powiedziec sobie dobrze CZESC niz tak przeciagac) no i w koncu rozstajemy sie dziwnie...Tom poprostu pojechal jeden podjazd szybciej, a ja bylem juz zbyt zmeczony zeby go gonic, no a ze byl juz wieczor to go nie dogonilem, i tyle...troche szkoda ze w koncu nie bylo tego CZESC, do zobaczenia kiedys jeszcze.
rallarvegen to w skrocie droga serwisowa wijaca sie wzdluz linii kolejowej Oslo-Bergen. przebija sie przez plaskowyz zupelknie zdala od jakichkolwiek szlakow samochodowych. Zwykle wszyscy robia ja od wschodu na zachod, bo tak latwiej (zaczynasz na 800mnpm i schodzisz do 0mnpm) ja tymczasem musze to przebyc odwrotnie. Najtrudniejszym miejscem jest podejscie (bo podjazd to napewno nie jest) zamykajacy doline Flam-Myrdal (dlatego wlasnie najlatwiej bylo by wziac pociag do Myrdal i ominac ten punkt)...jednak nie taki wilk straszny...wciaganie roweru (20m i odpoczynek i tak wkolko) zajelo mi jakies 1,5h. To calkiem niezle gdy pomyslec ze zaoszczedzilem w ten sposob 160zl. Dolina byla tez przepiekna i jadac rowerem mialem mnostwo czasu zeby ja podziwiac.
Najsmiejszniejsze byly reakcje ludzi (100% z przeciwka bo nikt nie szedl/jechal w moja strone). Chyba przekroczylem granice bo malo bylo zwyklych usmiechow. Byly za to inne kategorie...np: niedowierzanie, szacunek, zdziwienie, albo cos w stylu: 'zaraz, to ja mialem robic cos trudnego a ten gosc jedzie z przeciwka', bylo tez pare osob ktore chcialo mi wmowic ze w ta strone nie wolno i ze to zle :)
...podsumowujac, BARDZO CIEZKI dzien. Do najwyzszego punktu (1343mnpm) bylo 45km co zajelo mi caly dzien (kamulce i zla nawierzchnia, pod wiatr) a gdy bylem na szczycie zaczelo lac....



na plaskowyzu linia kolejowa obudowana jest takim rekawem z blachy stalowej...wyglada to troche niefajnie i smietniskowo, stadionowo-targowo


ponizej koncowka dnia, wierzcie-nie wierzcie ale ponizsze dwa zdjecia dzieli 15minut! i cale szczescie, bo pozwolilo mi to odtajac troche... ciezki dzien!




no i pelna kulturka! widoczek za sztucznym oknem, papierek i dywanik, nawet olejek zapachowy :)

wtorek, 1 września 2009

adios norwegio!

no to juz zapadlo. bilet kupiony i o 17.30 odplywam w kierunku Hirtshals. teraz w bibliotece. ci to sprytni sa, zainstalowali linuxa i nie moge odpalic programu do zmniejszania zdjec. takze niestety znow nie bedzie obrazkow. ciesze sie ze juz opuszczam ten kraj. patrze na mape i w danii gorki maja 80m wysokosci. wczoraj i dzis to juz wogole byla jazda przez gorki, wzgorza i pagorki. bez przerwy. strasznie to wkurza bo nachylenia duze ale krotkie i tak sie czlowiek przedziera jedna za druga. w dodatku wczoraj caly dzien deszcz. humor uratowal tylko ostatni odcinek trasy przez jakies zupelnie lesne drogi (skrot taki zrobliem), jak zwykle droga zaczela sie calkiem w porzadku, a skonczylo malym pchaniem roweru pod gore. ale przynajmniej sliczne nigdy nie odwiedzane przezn ikogo miejsca moje oko zobaczylo. nocleg na pastwisku, myslalem ze pustym, a okazalo sie, ze zamieszkanym przez stadko koni. rano powitaly mnie probujac pozrec moj namiot :-) jak byscie niewierzyli to tego wszystkiego jest dokumentacja zdjeciowa, zapewniam! ...ale kiedy bedzie wam dane zobaczyc to ja nie wiem. w danii moze bedzie lepiej (lub gorzej)...do nastepnego!